poniedziałek, 10 listopada 2014

Selfielizm





Była już choroba dzikich krów, ptasia grypa a ostatnio wirus eboli dostał się do Europy ze Stanów przez Afrykę. Jednak nie to jest dziś największym zmartwieniem epidemiologów w całym cywilizowanym świecie. Światowe i lokalne media zgodnie milczą ukrywając niewygodną prawdę głęboko pod spróchniałymi deskami sceny na której zamiast porządnego codziennego dramatu, serwowana nam jest komedia klasy Z która ma odwrócić naszą uwagę od najpoważniejszego problemu XXI wieku . Dlatego ja, jako osobnik na co dzień przebywający z największym zagrożeniem w dziejach ludzkości, czuję się zobowiązany poinformować cały świat zapierdalający na wstecznym biegu o śmiertelnej epidemii, mianowicie epidemii selfielizmu. Nie należy selfielizmu mylić z syfilisem, który, jak głosi teoria, przywieźli marynarze Kolumba po wyprawie do Ameryki. Ten już dawno nie jest "trendy". Selfielizm natomiast już tak. Jest udoskonaloną, nowoczesną wersją odpowiadającą potrzebom dzisiejszego konsumenta i dostał się do europy również z kraju Winnetou, a dokładnie z uniwersytetu Harvarda bo takie rzeczy to "Only in America". Dla sprostowania zamieszczam definicję Selfielizmu.

Selfielizm - choroba umysłowa głównie przenoszona przez facebook, wywoływana przez kompleksy, rodzi silną chęć zaistnienia, chęć zainteresowania sobą innych, chęć bycia kimś innym, ciekawszym, ładniejszym, mądrzejszym, bycia wzorem, idolem, betonowym pomnikiem Rockiego Balboa z triumfalnie uniesionymi rękoma obok którego nikt urodzony w latach 80-tych nie przejdzie obojętnie. Zakażenie selfielizmem natomiast jest wynikiem stosunku z osobą zakażoną, przy czym jedynie osoby wykazujące się całkowitym brakiem intelektu i upokarzająco niskim IQ już po pierwszym kontakcie są nosicielami. Przeciętny człowiek natomiast, wyposażony w zestaw podstawowych pytań: a niby kurwa dlaczego?! Po co? Na co?, posiada dość mocny system obronny który pozwoli mu się ochronić przed zakażeniem. Nieleczony selfielizm prowadzi do uszkodzenia mózgu, zaburzeń psychicznym, utraty świadomości i kontaktu z rzeczywistością. Zakażony nie jest w stanie zaprzestać umieszczania tysięcy autoportretów z ręki, przed lustrem, w windzie, w pożyczonym samochodzie, pod sztuczną palmą w sklepie zoologicznym itd. z widocznym smartfonem, na swoim facebook-owym profilu i, o zgrozo, lajkowaniu i komentowaniu tych scen samogwałtu przez samego siebie. Zakażony umieszcza wywrotowe myśli z kategorii "teorie spiskowe to przy tym chuj!" z uporem świadków Jehowy i misjonarskim poczuciem głoszenia "jedynej prawdy" mającej na celu... nie tam zbawić świat, tylko udowodnić wszystkim że -":ja wiem a ty chujku nie, ale wielb mą postać, znaj mą łaskę i podążaj wytyczoną przeze mnie drogą, wysławiając moje imię jako twojego zbawcy który wyciągnął cię z intelektualnej kanalizacji. No i udostępniaj na swoim wallu moje wyszukane w internecie doktryny, podkreślając pluskwo ty jedna! skąd oświecenie na ciebie spadło". Selfielizm objawia się w wielu formach a jedną z nich jest umieszczanie filozoficznych postów,  głębokich w treści jak kałuże na Nürburgring, dla przykładu umieszczę kilka z nich, autorami są ludzie w zaawansowanym stadium choroby:

1. Dziękuje wszystkim tym ,ktorzy przyczynili sie do tego ze jestem i czuje się Wolnym człowiekiem .:)))).zawsze myślałam ze samotność zabija mnie od środka ...co sie okazało daje mi siłę i możliwość podejmowania decyzji....fajnie ....ludzkie problemy w ktorych tkwiłam ...juz mnie nie interesuja ....mysle przedewszystkim o sobie i moich bliskich....reszta mnie nieinterere....MYsl o SOBIE ...BADZ SOBA I PATRZ W PRZYSZLOŚĆ...IDZ SWOJA DROGA ..BO GDY BEDZIESZ PATRZYL NA LUDZI WCZEŚNIEJ CZY PUŹNIEJ ..TEN WIDOK CI SIE ZNUDZI ..ICH PROBLEMY POMIESZAJA CI W GLOWIE I ZAPOMNISZ CO JEST TWOIM PRIORYTETEM ...CHRON MNIE PRZED TYM BOZE ...:)))
JA

2.Najwyższy czas zmądrzeć i uczyć się na własnych błędach !
od dziś - nowa ja — pełna optymizmu.

3. Dzisiaj jedbnolem 10 kilosow z dziurawym butem, jak sie chce to wszystko jest mozliwe! Tylko treba w siebie wiezyc!

4. Wszyscy wrzucają zdjęcia z maratonów, sal treningowych i imprez.... A ja jako zwykły, prosty chłopak lubię czasem pojechać gdzieś sam, pomyśleć o nurtujących mnie kwestiach... Po prostu się wyciszyć, pobyć w towarzystwie samego siebie, z dala od tego całego zgiełku...

Jak zdarzyłem zaobserwować podczas badań zakażony ma nieopanowana potrzebę informowania wirtualnego półświatka, czyli ludzi których zna jedynie ze zdjęcia, o nowo zasłyszanych truizmach w kuluarach miłośników Faktu, Gazety wyborczej i Pudelka. Musi się dzielić ekskrementami myślowymi nie kończąc na intymnych szczegółach ze swojego wyimaginowanego życia. Informuje o swoim obecnym położeniu, na przykład że aktualnie mości sobie deskę w publicznym szalecie a odór sprawia że muchy w konwulsjach i agonii turlają się po zasikanej posadzce. O tym jak się w danej chwili czuje, że jest smutny/smutna, radosny, szczęśliwa, jebnięta/na niego nie ma określenia. Kolejny przykład to umieszczanie zdjęć różnego rodzaju ludzkiej paszy nabytej w lokalu po Kuchennych Rewolucjach w fikuśnej kompozycji, które zwiastują że za kilka godzin po umieszczeniu owego fotograficznego kulfona jelita będą miały niezapowiedziany ultra-maraton bez przygotowania. A cały ten test wytrzymałości układu trawiennego też ma swoją nazwę, której zarażony nie zapomni umieścić pod tą sztuką alternatywną, najczęściej używaną nazwą tego nikczemnego procederu jest: MNIAAAAAM. I to już jest stan który nie daje nadziei na wyleczenie...Stan który zwiastuje rychłą śmierć mózgu.

A więc jak sami widzicie sytuacja jest śmiertelnie poważna! Wy, jeszcze zdrowi i żywi, musicie mieć się na baczności i bacznie obserwujcie swoje otoczenie aby nie dopadła was epidemia selfielizmu. Jeżeli twój kumpel spogląda w swój telefon częściej niż w oczy swojej kobiety, wiedz że coś się dzieje...i czym prędzej podaj mu fioletową pigułkę szokową firmy "A jebnij ty się w ten pusty łeb". Jeżeli widzisz że profil twojej znajomej wzbogacił się przez dobę o dwadzieścia zdjęć paszportowych wiedz że już się coś stało i niezwłocznie usuń ją ze znajomych. Jeżeli widzisz grupkę ludzi którzy robią sobie selfie przed dyskoteką dla miłośników gwizdków, białych rękawiczek lub Po,po,po poker face, wiedz że facebook się nimi interesuje i czym prędzej spierdalaj bo jeszcze, Boże chroń, przypadkiem znajdziesz się w kadrze i katastrofa gotowa! Dlatego miejcie się na baczności! I doskonale wiem że przykładów jest więcej niż nieznajomych znajomych w przeciętnym profilu zakażonego selfielizmem. Jednak teraz nie mamy już na to czasu, pozostał jedynie czas na działanie i wysyłanie tej informacji dalej w świat aby zapobiec najgorszemu.  Z każdym dniem profili użytkowników którzy udowadniają ludziom takim jak ja, że nie ma takiego dna w które oni nie są w stanie zapukać od spodu, przybywa w tysiącach. A więc sami widzicie że sytuacja jest śmiertelnie poważna, dlatego Adam Dres prosi Was, ludzi którzy jeszcze pamiętają czym jest uścisk dłoni, tych którzy potrafią patrzeć w oczy, ludzi zwykle niezwykłych aby umieściły ten komunikat na wallu zakażonego padalca. Bo kto wie, może komuś przywróci to życie... 

wtorek, 22 lipca 2014

Co ty wiesz o zabijaniu?



Co ja wiem o zabijaniu? Boguś...powiem krótko, nie pierdol! Rozumiem że za twoich czasów, przed setkami nowych modeli telefonów komórkowych, przed tysiącami nowych szczoteczek do zębów Colgate, przed milionami nowych restauracji McDonald's i przed miliardami nowych odcinków "M jak miłość", ogólnie, przed moją erą uchodziłeś za wzór do naśladowania dla aspirującej o miano "supa killa" lumperii ale zrozum ...to było dawno, bardzo, bardzo dawno temu. Jak widać garstka mądralińskich, razem z tobą obraziła się na ewolucję i postanowiła zawiesić się w czasie i przestrzeni ubiegłego wieku, twierdząc że wie już wszystko o zabijaniu. Nic bardziej mylnego przedstawicielu ery dużych fiatów, pisku opon na trawie, dziewięćdziesięciu kul w glocku 9mm i fryzury Dietera Bohlena. Domyślam się że miło było pląsać po parkiecie, nucąc do ucha Bożence "Jo ma ha, jo ma soł" ale świat poszedł naprzód, pojawiły się komputery, amfetamina, samoloty i papier toaletowy, jak mawiał Fred. Kończyły się czasy "Szetlandów", dżynsów z Turcji i białych skarpet okraszonych w mokasyny z frędzlami. Na miejsce pumexu trafiła gąbka i nadszedł czas by poznać zalety stosowania odświeżaczy powietrza. A gdy ja ubierałem dres z kreszu po ojcu, twoja moszna pokonała 3/4 drogi do podłogi i to bynajmniej nie od ciężaru twoich cojones. Dla twojej wiedzy, dokładnie w tym okresie, ober killer w umysłowym belwederze nadał mi tytuł profesora zabijania wcześniej zweryfikowany przez Centralną Komisję do Spraw Unicestwienia i Braku Intelektu. To o czymś świadczy, a mianowicie o tym że w sztuce zabijania jestem ekspertem u którego mógłby pobierać korepetycje sam Putin. Za chwilę cię oświecę dziedzicu mózgu ryby Mola Mola ale najpierw musisz poznać moje zasługi. 

Bo widzisz, jako dumny przedstawiciel gatunku homo-dresus, wyposażony jestem w Chińską maszynką do golenia głowy i w wybitnie pikujące rozumowanie. Dlatego przeprowadzając moje badania naukowe i działania praktyczne skupiałem się na zabijaniu innych i na tym polu, besztając w tej chwili wrodzoną skromność, odniosłem spektakularne sukcesy. Musisz wiedzieć że dzięki determinacji i ciężkiej pracy, 
przez lata moich działań dorobiłem się setek największych wrogów, tysięcy zabitych i co mam nadzieję wnioskujesz, posiadam ogromne doświadczenie. Moje przełomowe i śmiałe techniki bezpardonowego obrabiania dupy prowadzącego do Depresji Rowu Mariańskiego, jak również moje osobiste instrukcje bezpośredniej implikacji fałszywej idei "Umrę za obczyznę" były publikowane na łamach ponadczasowego już "Bydle nie człowiek". Jedenastokrotnie okupowałem pierwsze miejsce na prestiżowej liście "Skurwiel dekady". Stowarzyszenie Perfidnie Oszukanych i Pokrzywdzonych Naiwniaków od początku mojej błyskotliwej kariery aż do 2010 roku, corocznie, wręczało mi pozłacaną statuetkę "Osz to chuj!" Jakby tego było Panu mało, moje działania terenowe były szeroko omawiane na największych w kraju i za granicą, zlotach młodzieży wszechpolskiej która miała wątpliwą przyjemność trafić na mnie w komunikacji miejskiej gdy udzielałem płomiennej prelekcji na dopingu. Po długim, intensywnym i niesamowicie płodnym okresie odniosłem wrażenie że zrobiłem już wszystko co w mojej mocy na tym polu. Zrozumiałem że ukończyłem wieżę Babel zabijania, postanowiłem że nadszedł czas na młodszych, równie zdolnych. Jestem pewien że przy obecnej, dynamicznie rozwijającej się globalnej sytuacji politycznej, stale wydłużającej się liczbie gazów bojowych, potędze propagandowych mediów i duchowej kondycji ludzkości, młodzi adepci owej sztuki dołożą kilka, jak nie kilkanaście pięter nowej wiedzy rok rocznie. Stale pełen wiary i nadziei że wszystko będzie... DOBRZE! 

Ja musiałem ruszyć dalej, głęboka, bliżej nieokreślona potrzeba pchała mnie na nowe wody, w poszukiwaniu nieodkrytych dzikich i nieujarzmionych myśli. Dałem się ponieść wyobraźni z tym jakże mi bliskim, całkowitym brakiem zastanowienia. Na owoce intelektualnego wysiłku nie musiałem długo czekać, zaczęły spadać jak meteoryty, żłobiąc głębokie kratery w moim wykolejonym mózgu. Jeden był szczególny. Morasko, duży i ciężki. Musiał mnie jebnąć w sam środek lewej półkuli bo prawie całkowicie 
zapomniałem czym jest logika. Usłyszałem tylko tępy huk i osunąłem się na ziemię. I właśnie wtedy, po przebudzeniu, dotarła do mnie nagle, przełomowa myśl. Powiem krótko...obecnie twierdzę że najbardziej imponujące wyniki uzyskuję w zabijaniu samego siebie. I to właśnie tu upatruję swoją przyszłość. Na tym polu czuję pełną swobodę działania, nie jestem uzależniony od sytuacji, okoliczności, osobowości osoby przeznaczonej do likwidacji czy innych czynników zewnętrznych którymi muszę manipulować lub się do nich przyporządkować. Tu już nie obowiązują żadne reguły, nie ma żadnych zasad. Jedynym ekwipunkiem który postanowiłem zabrać ze sobą w nową podróż mojego życia to niepohamowana, niekontrolowana i niezbędna wyobraźnia. W ten sposób odnalazłem swoje nowe powołanie, odnalazłem sens istnienia, odnalazłem kurwa Eldorado!

No a co było dalej?! I w piździet...lipa! Zaledwie po kilku dniach zauważyłem że prekursorem nurtu nie jestem! Okazało się że specjalistów od uśmiercania siebie jest...pardon za wyrażenie, bardzo dużo.Tfu! Dość, rozmawiajmy po ludzku. Jest ich w chuj i jeszcze więcej! Postanowiłem się jednak nie załamywać i rzuciłem rękawice największym kozakom! Na początku przyglądałem się uważnie, klasyfikowałem, zapamiętywałem i wyciągałem wnioski. No i oczywiście pogłębiając wiedzę, ostro wziąłem się 
za część praktyczną. Szybko zauważyłem że są dwie główne grupy. Pierwsza to "Cieleśni". Ci głównie skupiają się na uśmiercaniu ciała. Robią to dodatkowo w mało wymyślny sposób i nazbyt często nie angażują w cały proces świadomość. Większość zabiegów robią instynktownie, dziedziczą je często po kimś, kopiują od kogoś lub ze środowiska w którym się uśmiercają. Co zatem oznacza że schematy zachowań des...tfu! pardon, pożądanych, są pochowane głęboko w podświadomości i taki ktoś często nawet nie zdaje sobie sprawy jak zajebiście mu idzie. Dlatego uważam że bez świadomego działania jest to tylko fuszerka, takie tam umiem wszystko i nic. Żadni specjaliści. Dużo bardziej zaintrygowała mnie druga grupa. Umysłowi - To byli prawdziwi wyjadacze, prawdziwe samobójcze maszyny. I nie zajmowali się bzdurami, oni walili w samo sedno, oni uśmiercali nie tylko ciała, oni uśmiercali swoje dusze. Poznałem zatem kierunek i chciałem tych wszystkich speców przegonić w drodze na szczyt, być pierwszym, być najwyżej. Tylko po to by móc wywołać lawinę która wchłonie i zabierze wszystkich tych cwaniaków ze sobą w drodze na sam dół. Ahh te stare przyzwyczajenia. Dlatego Boguś słuchaj teraz mnie uważnie.

Codziennie, o poranku, zwlekam udręczone dniem poprzednim ciało o godzinie która sprawia że mój umysł nie wyjdzie z odrętwienia do momentu aż wrócę do łóżka. Pełzam z mozołem do pomieszczenia które ma spełniać rolę kuchni. Zaczynam wtedy delikatnie, myśląc sobie: Jeszcze kurwa ciemno a ty się musisz przygotować na 12 godzin w fabryce komponentów do urządzeń z zaplanowaną nieprzydatnością. Idź i zrób sobie pierwszą kawę z 14 które dzisiaj jeszcze będą testować twoje serce i pomyśl gdzie ty byś był gdybyś wygrał na loterii jakieś 50 baniek? Wtedy odpalam Red&White-a, zalewam gęstym kawskiem omnadren i wizualizuję sobie te wszystkie luksusy, mercedesy, szampany, dziwki, złoto, kasyna. Robi się miło. - Czas wyprowadzić poranną kombinację lewy, prawy,lewy prawy - Gdy filtr Red&White-a przysmala i zabarwia mi skórę na brudno żółty kolor, ja wyduszam z niego ostatnią, gryzącą chmurę. Ta, powoli i bez litości odsłania rzeczywistość z całą jej brzydotą, szaro-burością ścian i brutalnością ucinając wizję przejażdżki odjebaną Impalą po Sunset Boulevard. -Lewy wszedł na łuk brwiowy otwierając go momentalnie- Myślę jakie mam szanse na trafienie szóstki i czy starczy mi na los. Usiłuję wcisnąć pozostałą połowę filtra do puszki po piwie. Niestety, nie wejdzie, wiem. Jest tak pełna kiepów że jeśli podejmę jeszcze jedna próbę to wybuchnie jak arbuz zrzucony z dziesiątego piętra na betonowy chodnik a wtedy jego flako kiepy rozbryzną się po całym pomieszczeniu. Tym razem nie ryzykuję, dogaszam parodię filtra o blat i ciskam skurwielem gdzieś w kąt. Omiatam wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu portfela, otwieram i sprawdzam. Jest niecałe dziesięć złotych... - Prawy prosty przestrzelony choć miał wejść - Gdy chcę się uśmiechnąć perfidnie przypominam sobie że muszę kupić jeszcze szlugi i bilet autobusowy. - Ten już dochodzi celu, lewy sierp na wątrobę wszedł idealnie, krztuszę się pluję krwią z żółcią - Wtedy zaczynam błogo, bez pohamowania narzekać, na wszystko i na wszystkich, to podstawa jeśli chcesz się wykończyć w dobrym stylu. Włączam telewizję, szukam pierwszych lepszych wiadomości. Chłonę informacje o ofiarach, aferach, wojnach, kataklizmach, życiu gwiazd, remisach w ekstraklasie, o gradobiciu nad moim blokiem i nie mogę wyjść z podziwu. 
Ubieram się we wszystkie możliwe uprzedzenia, w cały gniew i zło świata, czasem zastanawiam się "co by było gdyby" ale szybko zwalczam w sobie chęć poszukiwania odpowiedzi. Uznaję że dziś nie warto zadawać pytań, może jutro, może po jutrze? Teraz wkładam dres. - Prawy doszedł do szczęki łamiąc ją w trzech miejscach...- Jestem gotowy. Czas wyjść, czas roboty, czas opierdalania podwładnych, czas zabijać wzrokiem, czas zabijać siebie coraz bardziej, w dodatku z pełną świadomością...

Dlatego Boguś! To ja się pytam teraz ciebie, co ty kurwa wiesz o zabijaniu?! Bo ja i inni mi podobni, zamieszkujący kanalizacje nowoczesnego świata, zabijamy siebie przez 24h, siedem dni w tygodniu od co najmniej dwóch tysięcy lat. Ty odgrywasz role a my działamy całkowicie na serio. I mimo iż świat się szybko zmienia a liczba głowic atomowych stale rośnie, nie widzę aby słupek rtęci pokazywał graniczną temperaturę, nie widzę globalnego ocieplenia. Wręcz odwrotnie, temperatura maleje, wszystko w nas 
się studzi i zaczyna kulić z chłodu. Ludzkie ciała matowieją, wzrok traci ostrość a siniejące usta zapowiadają powolny rozkład, a więc doskonale! Wszystko zgodnie z naszą wolą! Dlatego podkul z pokorą ogon Boguś i uciekaj gdzieś daleko, gdzieś w bezpieczne miejsce, jeśli takie jeszcze gdzieś jest...

niedziela, 29 czerwca 2014

AutoBus, ostatnia krew...



Wtedy z telefonu wydobył się dźwięk...

A w sumie to były dwa dźwięki. Jeden to chyba stopa perkusji dziko napierdalająca w tempie 180bpm a drugi dźwięk to już była cała sekwencja jednego dźwięku która prawdopodobnie miała służyć za melodię do jebnięcia. Gwizdek! Myślę że to ten sam w który dmuchała Kate Winslet, tonąc w scenie finałowej Titanica, brzmiał tak samo. Jedyna różnica polegała na tym że ktoś te trzy dmuchnięcia z zamarzniętego płuca zapętlił i przyspieszył w zderzaczu hadronów. Efekt końcowy, to cyfrowy zapis łupaniny którą można otwierać kokosy i wiercić dziury w młodym mózgu. Dźwięk wystrzelił z urządzenia prosto w moją twarz, była to brutalna egzekucja. Fala akustyczna która dotarła do lewego ucha w mikrosekundę spięła i sparaliżowała mi połowę facjaty która przybrała udarowy grymas. Powieka opadła jak gilotyna w pułapce na szczury i wycisnęła z oka wielką, krystaliczną łzę. Wystartowała błyskawicznie w dół policzka niczym spłoszone zwierze łowne na dźwięk wystrzału z dubeltówki, w szaleńczym amoku piszcząc "Uciekać, spierdaalać! Byle jak najszybciej wykonać na sobie harakiri i rozbić się gdziekolwiek na tysiące mikroskopijnych części, by nastała cisza, cisza wieczna. Jej się to udało ale ja nie mogłem sobie na taki luksus pozwolić, byłem wmurowany w otoczenie. Rozglądałem się przerażony i zdziwiony. Bo przecież gwizdkołupanina też musiała dotrzeć do innych towarzyszy podróży ale nikt nie zareagował, nikt nie szepnął nawet, nie szturchnął, nie posłał spojrzenia z komunikatem "Kurwa, zabiję!" No nic! Jakby zupełnie nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Ten po pijaku zmajstrowany gimbus, którego matka z histerycznym płaczem, z rozrywającym bólem, i słusznie, wydała na świat pod koniec lat 90 miał w dłoni kurwa broń akustyczną i w każdej chwili mógł wcisnąć klawisz głośniej. Wiedziałem że muszę wykazać się odwagą, chłodnym rozumem i bezwzględnym poświęceniem. Sytuacja była patowa, swobodnie mogłem poruszyć jedynie paluchem w za dużym adidasie dlatego o duszeniu gołymi rękami, jebnięciu z grzywy czy innych technikach perswazji bezpośredniej nie było tutaj mowy. Mała bestia z udarowym pilikiem mp3 była na końcu autobusu, nie miałem szans się tam dostać. Dlatego jedynym wyjściem w tej chwili było rozwiązanie dyplomatyczne. A zatem rzekłem

- Ty mały kutasie, wyłącz to kurwa! Ale już!

Gimbus natychmiast przeskanował otoczenie kręcąc głowiną i usiłując namierzyć z których ust wydobyła się prośba. Zatrzymał się na wykrzywionym czerwonym pysku co oznaczało że mnie dostrzegł. Zmarszczył ślipka fałszywie. Badawczo, kantem oka zlustrował otoczenie. Spojrzałem mu głęboko w oczy i wtedy dotarło do mnie! Kropla potu rozpoczęła wędrówkę w dół po moich plecach. Ta się nie spieszyła, sunęła powolnie slalomem między kręgami jak ślimak, zostawiając za sobą klejący ślad. Wywołała nieprzyjemny, zimny dreszcz, po czym niewzruszona wsiąknęła się w gumę od gaci. Zrozumiałem że zabrałem się do bomby od dupy strony i właśnie przeciąłem nie ten kabel. Mechanizm zegarowy zaczął przyspieszać a moje szanse rozbrojenia malały z każdą sekundą. Okazało się że akurat ten gimbus był z tych co potrafią zawiązać buta samodzielnie i właśnie skumał że nikt inny oprócz mnie nie jest dla niego zagrożeniem. Że też musiał mi się trafić kurwa jeden z dziesięciu! Wiedział że ma przewagę, nie mogłem się przecisnąć i go skapiszonować. A więc posiadał też coś na kształt logicznego myślenia i potrafił ocenić ryzyko. A więc kurwa jeden na sto! Gimbus nie odrywając wzroku, przygryzł wargę, skierował swój brudny palec na boczny przycisk i pogłośnił jebaninę o jeden stopień...zawyłem, uderzony gumowym kablem dźwięku. Jeden do zera. Musiałem zmienić taktykę, zostały dwa kable. Jeśli teraz popełnię błąd to jak to wszystko pierdolnie...Musiałem wykazać się niebywałym sprytem i pewną rę.. yyy.. językiem. Musiałem mieć ludzi po swojej stronie, musiałem przemówić do ludu.

Ludzie! Ludzie! Czy wy już Boga w swoich sercach nie macie! Czy ten barbarzyński i bezpardonowy zamach na sztukę która jest fundamentem największych dokonań ludzkości nie zasługuje na waszą pogardę i gniew? Czy już zapomnieliście o przodkach swych, przelewających krew na polach wielkich bitew, walczących dzielnie o wolność przyszłych pokoleń przy dźwiękach potężnych bębnów? Czy już zapomnieliście o niebiańskich harfach, melodiach dzieciństwa tulących was do snu? Zapomnieliście o disco relax na polsacie? Zapomnieliście, widzę wasze spuszczone głowy Judasze, wstyd wypełniający wasze członki... zapomnieliście o muzyce towarzysze, zapomnieliście. Dlatego pozostajecie obojętni na czyn gimbusa który zasługuje na chłostę strunami kontrabasu. Apollo jednak litościwy a jam że jego posłańcem, mówię do was, opamiętajcie się! I zejdzie z drogi Conchity Wurst, wróćcie do korzeni bo inaczej biada wam bracia i siostry. Zostaniecie straceni, wrzucą was w mainstream rozpalony, a tam będzie już tylko radio Eska, płacz i zgrzytanie zębów. Dlatego na mocy mi danej przez rozgłośnie radiową, ku opamiętaniu przypomnę wam czym muzyka jest.

Dziś moi drodzy tak jak ja przed laty, spójrzcie w studnie przeszłości... Od tysięcy lat, wszystkim cywilizacjom, kulturom i religiom, wielkim wojnom i rewolucjom, najwybitniejszym ludziom na świecie zawsze towarzyszyła... nie, nie kupa, muzyka! Muzyka pozwalała zmieniać bieg historii, zagrzewała nas do walki, doprowadzała do spektakularnych pojednań, inspirowała do działania, skłaniała do refleksji i przyczyniła się do wzrostu sprzedaży alkoholu. Pozwala nam wyrażać siebie, mówi o naszych pragnieniach, marzeniach, smutkach, mówi o nas dziś i mówi o nas jutro. Wpływa na nasz nastrój, potrafi nas rozbawić, pocieszyć, zasmucić. Bogurodzica wydzierana z gardeł Polskich wojaków do dziś doskonale urzyźnia glebę Grundwaldu krzyżackimi gnatami. Piosenki Barrego White zwalczyły nie jeden niż demograficzny a Piasek...nie Piasek nie...ten nic nie zrobił. Ale ważne jest by pamiętać o innych wielkich artystach, twórcach nastrojów, mistrzów muzycznego rzemiosła. Przykładów z przeszłości można mnożyć, na każdego Chińczyka mamy co najmniej po dwa szlagiery z każdego gatunku który rodzaj ludzki wymyślił i sklasyfikował. A dzisiaj co? Co dzisiaj się stało z muzyką? Włączasz na przykład telewizję a tam co? Gwiazdy setek różnych talent show-ów wymiotują tekstami w stylu "Poczytaj mi mamo" ozdabiając ryło miną medytującego Dalajlamy. Niby że to takie głębokie, metafizyczne doznanie, dodaje juror który wie tyle o muzyce co Beduin o systemie nawigacji satelitarnej. I jara się on i jara się publika, ślina ścieka po pyskach i wtedy kropką nad i jest kultowa już sentencja brzmiąca "nowa jakość"... A ja myślę że jakość tego, jak modnie teraz mawiać "wykonu" to jakość reklamówki z tesco. W sumie nawet schemat odbioru przez ludzi ten sam. Bierzesz, jedną, drugą, trzecią do domu, nie zastanawiając się zbytnio jak ma to wpływ na środowisko, w tym przypadku też na ciebie, taki poziom świadomości moi drodzy! Taka sytuacja – mawiał mój ziomek. A po przytachaniu tego rwiącego się gówna na chatę, po kilku minutach wypierdalasz to do kosza. Głębokie, nie? Głębokie to to może i jest, bo głębia kojarzy mi się z dnem. Te same bliźniacze dźwięki, refreny, jebane gwizdki, dyskoteki. A radio? Większość stacji zalewa masy importowanym ścierwem, tym zachodnim, tym najbardziej śmierdzącym. W modzie teraz kolaboracje przodków zbieraczy bawełny, tych już dzisiaj mieszkających w malowniczych rejonach Beverly Hills z klonami Grodzkiego. Drą ryja o gettach, strzelaninach i wszystkich tych przerażających rzeczach do których na owych przedmieściach dochodzi, prawda? Obwieszone tombakiem autorytety dla dzieci z zespołem wyjałowionego mózgu wskazują jedyny słuszny kierunek rozwoju muzyki. Tombakowe myśli, dokładnie przeanalizowane przez zespoły specjalistów dostarczą słuchaczowi niezbędnych rad, jak zostać ober-ofermą. Jakby tego było mało, mamy jeszcze coverowców. Tych co to usiłują odpalić petardę drugi raz, po kilkunastu latach od sylwestra w którym została wystrzelona. Oczywiste jest że nawet jeśli ją podpalisz ponownie jakąś kurwa neo, nano, techno nowoczesną zapalniczką, fajerwerków z tego nie będzie. Cierpimy dziś na ospę coverowców, która swędzi i szpeci nasze uszy i dusze. Dzisiaj tych których jeszcze kilka lat temu wypierdalali na bruk z barów karaoke wielu nazywa muzykami,śpiewakami. Jak można tak, się pytam!? Musimy z tym skończyć dlatego dziś macie szanse na zmianę kierunku biegu dzisiejszego świata moi ludzie! Dzisiaj możecie stać się nieśmiertelni, możecie zostać bohaterami historii, rewolucjonistami o których pamięć będzie trwać wiecznie. Niech wasz heroizm, odwaga i szlachetność będzie fundamentem dla przyszłych pokoleń! Dlatego bracia i siostry pora zadać decydujący cios! Skierujcie swój gniew na ostatnie drzwi, tam skąd dochodzi hymn Antychrysta świata muzyki i zróbcie co trzeba!

Zamknąłem oczy i zamieniłem się w spartanina. krzycząc.

- Jeśli nie Leonidasem to niech dzisiaj będę waszym Ryśkiem Peją z koncertu w Zielonej Górze, wiecie co robić! Wiecie co rooooobiiiić!!! Koniec z popem, koniec z Kombi, koniec, koniec, koniec!

Koniec trasy! Panie! Coś Pan kurwa oszalał?! Wysiadaj Pan...


Kierowca wkurwiony wlepiaj we mnie swój wzrok a ja nagle stałem w pustym autobusie, nie było nikogo, nie było gimbusa i jego jebaniny...Jestem sam...? Jak Maleńczuk, jestem sam...

niedziela, 6 kwietnia 2014

AutoBus, pierwsza krew...


Ten roboczy dzień miał się niczym nie różnić od pozostałych pięciu spędzanych w moim osobistym miejscu odosobnienia, mianowicie w robocie, której z całego serca i z całkowitym brakiem szacunku, szczerze nienawidzę.Tak, tak, nie wspominałem, pracuję. A gdzie pytasz? A to już zależy z kim rozmawiam. Dla jednych jestem dilerem, dla innych weteranem wojny w Iraku, postrzelonym w pachwinę, (na wypadek gdyby ktoś uparty chciał zobaczyć ślady po kuli w miejscu publicznym) czasem aktorem, muzykiem, jakimś artystą. Zależy w jakim stanie jest dupencja która poleciała na mój szeleszczący dres lub gach który nabrał odwagi by się sprawdzić z samcem alfa. I jest jeszcze jedna wersja, ta prawdziwa, ta która za każdym razem rodzi w głowie jedno i to samo pytanie: "Jak do tego kurwa doszło?"...Na odpowiedź, niestety nigdy długo nie czekam, przychodzi natychmiast, smakuje jak krople żołądkowe, bez cukru, podawane trzęsącą ręką, 70- letniej higienistki z czasów mojej podstawówki. Kilka lat temu skazałem się na Shawshank wybierając kierunek "jakoś to będzie" zamiast "turystyki i rekreacji" na Warszawskim AWF-ie. Wybór ten pociągnął za sobą konsekwencje w postaci posady w sam raz na moje kwalifikacje! Pracuję w fabryce komponentów do urządzeń z zaplanowaną nieprzydatnością. To znaczy że produkujemy małe wadliwe części, do urządzeń przeznaczonych dla klientów telezakupów, tych z wyobraźnią. Jeśli kupiłeś kiedyś coś, czego przed zakupem nie miałeś w ręku, miało wysoką cenę, myślałeś że jest zajebiste i jedyne, a co po kupnie i dostawie zdążyłeś uruchomić dwa razy, po czym  warknąłeś pełen zdziwienia "Ty! Ewka! To gówno już się chyba zjebało!" to w jakichś 90% procentach pochodzi to nie z Chińskiej fabryki a z fabryki w której spędzam większą część mojego życia i to między innymi dzięki mnie się wtedy wkurwiasz. A na wkurwianie to ja mam monopol od kilku lat. Ale nie pomyśl sobie że jestem jakimś zwykłym robolem! O nie, nie. Jestem... kierownikiem grupy. Mam pod sobą aż pięć człeko-podobnych istot do wykonywania moich poleceń. Przeszedłem serię treningów i szkoleń dzięki którym awansowałem na wyższe stanowisko. Pierwsze szkolenie, dwutygodniowe, z tabliczki mnożenia na kalkulatorze jakoś przeszedłem, nie było lekko. Prawdziwe schody zaczęły się gdy musiałem mnożyć, dodawać, odejmować i dzielić pod kreską, na kartce! To na wypadek awarii liczydła, health and safety rules, nie ma że boli. Gdyby Kryszna nie udzielił mi korepetycji z programu 3 klasy, byłbym skończony, a tak, niech go ręka Boska chroni! Udało się! Dalej było prościej. Trening z pompowania i jazdy paleciakiem przeszedłem brawurowo, został skrócony z dwóch tygodni do 10 minut, tak kurwa dałem czadu na zakręcie z obciążeniem z egzaminatora. Zaczęło się standardowo, zanudzał mnie zasadami bezpieczeństwa, zagrożeniami, limitami wagi, dobieraniem odpowiedniej prędkości do wysokości załadowanego towaru i całą resztą tych bzdur o których zapominasz zaraz po zdaniu egzaminu. Następnie przeszliśmy do części praktycznej, egzaminator stanął na palecie i symulował załadunek o wysokości metra sześćdziesięciu i wadze około 130 kg. Miałem wykonać zakręt o kącie 90 stopni w jedną z alejek magazynu. Przeszedłem do działania natychmiast, mi tam dwa razy tłumaczyć nie trzeba. Szarpnąłem paleciaka tak jak szarpie się sanki z młodszą o pięć lat, rozkapryszoną siostrą, faworyzowanym oczkiem w głowie jebniętych rodziców. I tu mnie egzaminator zaskoczył przyznam, jakby wyczuł że nie będzie to zwykła przejażdżka. 
Szybkim ruchem padł na kolana i chycił się jednej z desek drewnianej palety, zdążył jeszcze wydusić z siebie Jezuu...stu... ale było już za późno, wchodziłem w zakręt na pełnej mocy młodego konia w dresie. Przy 45 stopniu usłyszałem trzask wyrwanej deski i świst wykatapultowanego ciała. Gdy się zatrzymałem i obróciłem okazało się że jeszcze leci w pozycji srającego pasa z deską zaciśniętą w dłoniach. Przyznam się że trochę narobił mi stracha, dźwięk który wydał stykając się z żelbetonem sugerował że organy wewnętrzne mogły pozamieniać się miejscami. Podszedłem i sprawdziłem czy nie wypadły z niego jakieś wnętrzności ale flaków nie było. Chyba cały, wyciągnąłem pieczątkę z tego co jeszcze przed chwilą było marynarką podstemplowałem certyfikat i tym samym zdałem egzamin celująco. Później było szkolenie typowo manaDŻerskie o nazwie mk ultra. Wywieranie wpływu, ukryta perswazja, manipulacja, sabotaż. I tak z menadżerskiego cielaka profesora Jose Delgado staję się bykiem Murciélago po wejściu do fabryki. Odwrócono eksperyment na potrzeby firmy i działa jak trza. Teraz mam wszystko co niezbędne by umiejętnie panować nad swoim zespołem. Dzięki zdobytej wiedzy z dziedziny neurolingwistyki znacznie lepiej komunikuję się ze swoimi androidami, a moje polecenia są lepiej rozumiane. Nauczyłem się że "Jazda, kurwa do roboty bo na twoje miejsce jest stu innych" słusznie odbierane jest jako wyraźna prośba o większe zaangażowanie w wykonywaną czynność. Nieśmiertelne "Jest kryzys, tylko najlepsi zostaną, a resztę wypierdolą!", móje ulubione, budzi w grupie jakże zdrowego ducha rywalizacji, od razu widać kto z jakiego błota został ulepiony. Muszę przyznać że dzięki szkoleniu odniosłem sukces, trzymam krótko za mordę i dzięki temu jeszcze żyję w tym przybytku. Litość i szacunek do człowieka zostawiam w szatni. Wyciągam je z kurtki po 12 godzinach pracy, po 5 minutach marszu do autobusu i po 30 minutach w autobusie. I tak 
miało być też dzisiaj jak już wspominałem. Standardowo, po zeskanowaniu źrenicy, ręki i wypalonego numeru na dupie wyszedłem głównym wejściem z resztą styranego bydła i ruszyliśmy w stronę przystanku autobusowego, który był zaraz za bramą fabryki. Prowadziła do niego prosta alejka z krzywej, szarej i dziurawej trelinki która testowała wytrzymałość kostek bardziej niż szpilki Lady Gagi. Po jednej stronie był trawnik z ostu, Zielona mila, a po drugiej parking podzielony na dwie części. 
Jedna dla tych z biura, ja mówię na nich, biurwy, i druga dla właścicieli polonezów, tico i lanosów, dla nawozów po prostu. Nad fabryka jak co dzień wisiała czarna chmura z której zacinał zimny deszcz prosto w pysk, ot taki codzienny prezent z niebios dla klasy robotniczej. Stłoczeni szliśmy wolno, jak pingwiny podczas zamieci. Choć większość budową ciała nie przypominała pulchnych, arktycznych zwierzątek z połyskującą sierścią. Bliżej im do sępów. Zwisające nisko bezbarwne twarze kołyszące się na wychudzonych, długich szyjach w rytm powolnych, szurających kroków. Sterczące, garbate grzbiety, usiłujące nakryć zwisające łby, niczym za krótki kaptur. Widok zabijający zainteresowanie u wyznawców kapitalizmu. Idziemy. Jeszcze kawałek, widać przystanek, zaczyna się... 


Głowy powolnie się unoszą a twarze jakby ożywają i przybierają posępną minę, w oczodołach rodzi się błysk i lada moment zapłonie żywym ogniem. Zaczynają iść coraz żwawiej, ich sylwetki sztywnieją i nabierają ludzkiego kształtu. Tak się dzieję gdy mózg skalkuluje ilość osób i przeliczy ją przez powierzchnię dachu przystanku. Właśnie wtedy syrena zaczyna wyć, czerwony kogut wiruje szaleńczo, a z wewnętrznych głośników wydziera się, Run, Forest, run! I tak zaczyna się Run po miejsce pod dachem. Deszcz dalej bezlitośnie napierdala chcąc zmyć z ich ciał resztki człowieczeństwa. I tak pełzanie, przeradza się w chód, chód w marsz a marsz w chód Roberta Korzeniowskiego. I pędzą na złamanie karku pod wiatę, rozpychając się łokciami zaciekle, podcinają, szarpią, przewracają i tratują słabsze osobniki. Robię krok w bok i czekam w połowie Zielonej mili aż stado przebiegnie. Ja dochodzę sobie powolnie, zawsze ostatni, hmm... "zawsze ostatni"? zamyślam się na chwilę. No nic! Wracam na chodnik, właśnie wchodzą w lekki łuk! Patrzę, oceniam że mają jeszcze około stu metrów. zakładam się z samym sobą i obstawiam gonitwę. Nabierają tempa, nie jest jeszcze za późno! Typuję sztukę! Jest! Czerwona kurtka przeciwdeszczowa! Ten! Nie jest przemoknięty, będzie ważył mniej, jest szczupły, ma realne szanse. Ale zaraz! 
Ten mały w czapce z daszkiem! Niski fakt, ale krępy i silny, ciała fruwają na boki, rozbijane jak kręgle! Widzę ogromną determinacje ale czy wytrzyma, jeszcze 70 metrów a on daje z siebie wszystko, ryzykuję! Dycha na małego! Dycha na małego!

Eeeeeee, nie weszło kurwa, gruby padł na dwudziestym metrze i zaraz zaczną go reanimować. Ale czerwoną kurtkę dogonił! :) Wkręcił go w swoje gąsienice i ten też już leży. Mijam go, wygląda jak rozjechane jajko. Spoglądam na niego z góry, uśmiecham się pogardliwie, myślę sobie: dobrze że na ciebie nie postawiłem. No nic... może jutro dopisze mi szczęście, dochodzę do przystanku i co? Co? Podjeżdża autobus, w samą porę. wchodzą, nie, nie wchodzą, upychają się, ładują się, jeden drugiego wpycha w wypełnioną do granic możliwości przestrzeń. Towarzyszące jęki, uchy i achy drażnią moje uszy. Jest ich tylu... nie ma chuja, kilku musi siedzieć u kierowcy na kolanach. 
Nie mam wyjścia, wejść muszę. Jak zwykle, wybrałem środkowe drzwi i najpierw grzecznie ostrzegam: Róbta mi tu miejsce, bo jak nie to wchodzę na pełnej! Nikt się nie odezwał... Ale nie mam im tego za złe, po drobnych ruchach i kilku jękach uznałem że mieli dobre intencje. Szkoda, to za mało. Biorę sprawy w swoje ręce, głęboki wdech i wydech, trzy długie kroki, prawie takie które odmierza rugbista przed podwyższeniem, jednak bez kroku w bok, wszystkie trzy w tył. Pochylam tułów, uginam lekko kolana i przechodzę do pozycji startowej. Dres wydał dźwięk, podobny do tego który wydaje cięciwa łuku napinana do strzału, łoże wyprężone do granicy pęknięcia. Nie ma odwrotu, jestem gotowy, ciało nabiera temperatury, nawet najmniejszy mięsień napina się twardnieje jak granit, serce zaczyna pompować litry krwi na sekundę, żyły nabrzmiewają na skroniach a oczy zachodzą czerwoną pajęczynką. Jestem Jonahem Lomu fabrycznego autobusu, nie!, Lomu to za małoooo! Jestem całym ośmioosobowym młynem drużyny Nowej Zelandii! Przeczuwający katastrofę, cicho popiskujący i popuszczający w sztruksy pasażerowie wiedzieli że nic już nie jest w stanie odwrócić tego co nadchodzi. Podniosłem łeb do góry, jebnąłem z adidasa i nastąpiła detonacja ładunku energii...aaaaaaaaaaa!!! 

Uderzyłem, huk tej bomby rozerwał ciszę na miliardy mikroskopijnych kawałków. Autobus wyrwało z asfaltu i przesunęło o pół metra w stronę osi jezdni. Nie mieli żadnych szans. Mieli za to szczęście. Gdyby ich żebra, wątroby i reszta wnętrzności nie przejęły siły uderzenia to pewnie rozerwałbym autobus na pół i nici z jazdy. Choć to teraz nie ważne, ważne że byłem w środku a drzwi za mną się cudownie zamknęły. Karoseria wydała dźwięki jasno mówiący "Mogę jebnąć w każdej chwili!"
Nie miałem wątpliwości, smród potu, popsutych zębów i pierdów wyciśniętych podczas uderzenia tlił się i wił bezlitośnie między nami, dusząc jak anakonda. Przy tym ścisku konie w transporcie do Włoch maja warunki jak Niemiecki zespół pieśni ludowej, w trasie koncertowej po Bawarii. Kierowca postanowił ruszyć...


Silnik autobusu dławił się, wył, ryczał, rzęził i dudnił. Potężny hałas stawał się coraz głośniejszy, silnik najwyraźniej uznał że to ostatnia chwila by wołać o pomoc. Kierowca jednak nie znał litości i z furią chłostał w amoku mechaniczne szkapy po spracowanych grzbietach pedałem gazu, usiłując wbić go w asfalt pod autobusem. Napierdalał, raz po raz w ten nieszczęsny kawałek metalu i postrzępionej gumy jakby chciał zadeptać jakiegoś nieśmiertelnego karalucha.Jednak jego rumakom upłynął termin przydatności jakieś czterdzieści lat temu i sprawa była jasna, było tylko jedno wyjście. Kierowca wrzasnął: Ktoś wysiada albo, no. Ni chuja, nic z tego nie będzie! Był to znak że czas na wytypowanie, hmmm, w sumie szczęśliwca który uniknie niedotlenienia mózgu ale za to jego nogi będą musiały się zmierzyć z 10 kilometrową trasą która 
wiedzie przez dzielnice w której wskaźnik przestępczości przekroczył normę dwudziestokrotnie. A po dwunastu godzinach w fabryce, szanse wybrańca na przemknięcie niezauważalnie przez labirynt pełen wygłodniałych wilków wyglądają jak Pete Doherty po strzale. Szalone ślipia wędrowały pospiesznie skanując wkoło aż tu nagle...jeeest! Tłuściutki koleś na tyle autobusu, wystarczyło spojrzenie 80 głodnych i rozwścieczonych pół ludzi, pół trupów żeby w głowie tej spasłej owieczki zapaliła się czerwona lampka z komunikatem, lepiej spierdalać! Po szczęśliwcu został tylko smród a kierowca krzyknął: Chyba pójdzie! I jeszcze raz wcisnął guzik do zamykania drzwi. I na tym etapie byłem prawie pewien że druga część mojej codziennej gehenny minie bez niespodzianek, tak się jednak nie stało...

W ostatniej chwili, ba! W ostatniej sekundzie, gdy harmonijkowe drzwi miały wydać ostatni trzask oznajmujący początek jazdy, szybkim, sprężystym susem, nie wiadomo skąd, wbił się między gumowe uszczelki jakiś kurwa kolorowy emo, popo, chuj wie co... jakiś gimbus! I w sumie to olałbym sprawę bo kierowca nawet go nie zauważył i nikt nie pisnął słowem bo szczaw, nawet z plecakiem ważył jakieś dwadzieścia kilo więc problemu poprzedniej natury nie było, kierowca ruszył. 
Jazda to się zaczęła gdy ten mały chujek jakimś, tylko sobie znanym sposobem wcisnął rękę w kieszeń i wyciągnął telefon. I to też bym w sumie olał, jechałem, to było najistotniejsze ale kiedy ten... ten mały drań wcisnął guzik po którym wydobył się dźwięk, wiedziałem że to nie będzie rutynowy powrót, wtedy się zaczęło...

sobota, 4 stycznia 2014

Nowy, wspaniały świat!


Pokój mam raczej mały, jak to w bloku. Niby miejsca niewiele ale ja zawsze znajdę skrawek wolnej przestrzeni żeby pierdolnąć gdzieś brudne skarpetki, skórkę po bananie, skąpstwo, rozrzutność, agresję, twórczość, talent, doświadczenia, wartości czy spoconą koszulkę. Walają się te wszystkie nielegalne myśli po podłodze, stosunek do władzy i dominacji, stosunek do narkotyków, życia, ogólne skrawki intelektu i te zwykłe, uniwersalne u nas przekonania. Każdy gdzieś ma w swoim bałaganie, szanuj starszych, pieniądze to nie wszystko, lej w pysk jeśli trzeba i wiele innych, wiecznie modnych i potrzebnych rzeczy do funkcjonowania w moim środowisku. Tyle tego u mnie i nic z tym nie robię specjalnie. Ledwo zmieściłem sztangę i hantle ale się udało, pozbyłem się regału z książkami i teraz mogę pracować nad klatą i bicepsem, prosteee!. Ściany mam w kolorze, no właśnie... Na jednej ścianie to mam same zajebiste plakaty. Blondynki, rude, brunetki. Ale najbardziej jestem dumny z czarnulek. Wyścieliłem nimi większą część ściany. Ah te pośladeczki, okrągłe i czarne jak opony od stara. Kiedy się tak napatrzę to serię trzaskam podwójnie. Druga ściana jest dla mnie wyjątkowa. Na tej ścianie wypisałem sobie maksymy którymi się w życiu kieruję. Nie zabrakło H. W. D. P, (I wiesz mi, mam w dupie przez jakie H) mam "No pain no Gain", "Co cię nie zabiję to cię wzmocni" też jest. Same zajebistości, podtrzymują
mnie na duchu gdy mam doła. Mam też miejsce na chillout, moje kojo. Rozkładana wersalka, ochrzciłem ją "Mariolka", ta dama zawsze na mnie czeka by mnie ululać do snu. Najpierw moja babcia na niej kimała, później starzy a od kilku lat jest w moim posiadaniu, spadek. Jedni odziedziczają fortuny, działki, domy lub firmy. Mi się została Mariolka z paleolitu czy jakiegoś tam poliestru, już sam nie wiem. Ważne że mięciusieńka i wygodna, moi goście sobie zachwalają, ja też. Jednym słowem mam tu wszystko czego dres, taki jak ja potrzebuje, jest wyro, jest ławeczka, jest wieża na kasetki i płyty. Jest też niewielki regał w którym i na którym trzymam swoje skarby i jest git. Moje królestwo, moja baza, tylko nieliczni mają wstęp.

I tak właśnie wczoraj, po robocie, relaksuję się jak zwykle. Głośniki leją dźwięk do moich uszu, dym z blanta unosi się leniwie pod sufit a moje ciało rozlewa się na Mariolce. Myślę sobie że ta chwila będzie trwała wiecznie, nigdy się nie skończy, zawsze tak już będzie, na pewno. Tak mi wieża gra, Eldo jej akompaniuję. W tej chwili te dwa światy się splatają, tańczą ze sobą leniwie i powolnie wirują przyjemnie, "najdłuższy chillout w mieście" zaraz się zacznie, poznaję od pierwszego taktu i daję się ponieść. Powieki stają się coraz cięższe i wiem że ulubiony moment nadchodzi, pozostało to co dres taki jak ja lubi najbardziej, odliczanie...trzy...dwa...iiiii

Jeb! Niech będzie pochwalony, Adaś! Do pokoju z hukiem wparował Kryszna! Poderwałem się jak trafiony obuchem i mało brakowało, Kryszna wyłapałby cepa na łeb. Zamachnąłem się z całej epy, w sumie odruchowo, taki mechanizm obronny. Jak ktoś cię w ten sposób budzi to albo pies albo bandyta, nie ma czasu na namysł, trzeba lać w pysk albo uciekać. Decyzję podjąłem podświadomie i jeb! świst przeszył powietrze a prawa ręka owinęła się wokół mnie jak gruby zimowy szal i pacnęła mnie w lewą łopatkę. Kryszna stał nieruchomo patrząc na mnie z politowaniem. Kurwa, źle oceniłem dystans, przestrzeliłem. Trudno, pomyślałem, usiadłem, przetarłem szybko oczy i warknąłem: Co do chuja! Kryszna pojebało cię!? Czillautowałem właśnie, czego?! Kryszna zaśmiał się i mówi: W sumie to niosę dobre wieści, jak zwykle Adaś. Nie było cię na olimpie i wpadłem zobaczyć co u ciebie. Rozejrzał się i rzekł: Jezuuu! Kiedy ogarniesz trochę ten burdel,co? Przecież tu się nie da żyć. Tymi śmierdzącymi skarpetami mógłbyś polować na mamuty człowieku. Kiedy pozbierasz te myśli? Tyle razy mówiłem, są nielegalne, chcesz mieć jeszcze więcej problemów? A te bzdury, o tam, pod kaloryferem, no, te, oko za oko, tam przy pustej paczce po fajkach. O proszę, a przy szafie, "śmierć frajerom". Wiem czego ci trzeba! Rozsiadł się obok mnie, Mariolka delikatnie jęknęła pod jego wątłym ciałkiem, jakby z ulgą i jednocześnie prześmiewczo że trafiło się takie
chuchro. Kryszna rozejrzał się po moim królestwie, wymamrotał litościwe "Ooo Bożeee" i powiedział: Adaś ty musisz coś z tym zrobić bracie. Spójrz tylko jak to wszystko wygląda. Smród, brud i ubóstwo! Trzeba się w końcu wziąć w garść i uporządkować ten twój kawałek podłogi. Jak długo zamierzasz jeszcze tak wegetować? Przecież tak nie można! Słuchaj, tak się składa że mogę ci z tym pomóc! Mam dla ciebie jedyny w swoim rodzaju ...odkurzacz! To jest to czego ci trzeba na początek. A z Bożą pomocą, wciągniesz cały ten syf zaledwie w kilka minut i zobaczysz jak twoje życie się nagle odmieni. Wyobrażasz to sobie? Lśniąca podłoga, czysty dywan, puste, czyste ściany, pachnąca Mariolka? Pokój będzie jak całkiem nowy! Ten wyjątkowy odkurzacz wciągnie wszystko co tam do tej pory nazbierałeś na tej podłodze, ścianach, regale, pod Mariolką, no...w sumie to prawie wszystko. Ma jeden mały defekt. Nie wciąga sprzeciwu... Dlatego jeśli chcesz korzystać z jego dobrodziejstw, musisz na własną rękę pozbyć się sprzeciwu. Wszystko tutaj zależy od ciebie. Bo widzisz, to wersja testowa, pracują jeszcze nad usunięciem tej małej usterki. Myśliciele są na dobrej drodze, za kilka lat może kilkanaście wypuszczą nowy, ulepszony model, to jeszcze pewnie potrwa. W ogóle ten to ja mam od ojca, dostał w prezencie jak jeszcze był księdzem. Mi już nie będzie potrzebny, ja mam już wysprzątane na amen. Kolej na ciebie Adaś! Wyobraź sobie, babcia byłaby dumna! Dostaniesz go ode mnie razem z książeczką obsługi, jest tam dziesięć zasad właściwego
korzystania. Żeby osiągnąć zamierzony cel musisz się KA TE GO RYCZ NIE do tych zasad dostosować. Jeśli jakąś czynność pominiesz, nie osiągniesz właściwego efektu, wręcz odwrotnie, tylko zrobisz większy, twoimi słowami, rozpiździel. Dlatego nalegam, stusój się do instrukcji! To jak? A w sumie co ja się pytam, bierzesz! Zaraz po niego skoczę.

Ej, zaraz, Kryszna, moment... Nie potrzebny mi twój odkurzacz, jasne?!

Co!? Zwariowałeś!? Dostałem darmo, daję darmo, a ty nie chcesz? Przecież to jedyny sposób żeby ten bałagan wyglądał "jak należy" a ty odrzucasz pomoc? Oburzył się Kryszna

No nie, nie chce pomocy, westchnąłem leniwie. Podaj mi zapalniczkę, jest gdzieś pod twoją dupą, odburknąłem.

Kryszna ze zdziwionymi ślipkami wpatrywał się we mnie, macając jedną ręką Mariolkę nieprzyzwoicie. Wciskając swoją chudą rączkę między oparcie a siedzisko w poszukiwaniu zapalniczki gdy otworzyły się drzwi i wpadł Barry. Siemano ziomale! Ten chociaż przywitał się jak należy, pomyślałem. Rozejrzał się dookoła i wymamrotał gromkie: JA PIER DO LE, ale teraz to dałeś Adaś! Trzeba zadzwonić do tych z Discovery Chanel, znajdą tu coś przełomowego z dziedziny życia mikroorganizmów, owadów a może nawet małych ssaków, kuuurwa mać! Widzę że tych specjalistów od stanu umysłu też można wydzwonić. I to tych na miarę Freuda, Junga czy Zimbardo. Poczekaj, uniósł nogę powoli, wybadał wzrokiem kawałek wolnej przestrzeni i zrobił krok w naszą stronę. Wyglądał jakby próbował przejść przez metrowy płot pod napięciem. Powoli i ostrożnie żeby nie przypiec sobie jaj voltami. Wszystko jakby w spowolnionym tempie, albo ja jeszcze się dobrze nie ocknąłem, nie wiem. Dlatego uprzejmie pytam: Co ty do ch... Chwila! przerwał. Spojrzał na mnie, mrugnął okiem i wykrztusił: Wiem co poczuł Armstrong na księżycu chłopakuuu! Drugi krok to już szybki sus i już był obok mnie. No no Adaś, z uśmiechem powiedział patrząc na mnie. Jak tu byłem w zeszłym tygodniu to roztocza rapowały piosenki Górala, jak tak dalej pójdzie to za tydzień możesz uczyć je gotować. Nie zrozumiałem sarkazmu, więc pytam. Co ty pierdolisz? No nie ważne, powiedział Barry. Adaś powiedz, znamy się od piaskownicy, chyba już pora trochę ogarnąć, nie uważasz? Ledwo dotarłem od drzwi na wersalkę, tyle tego syfu. Wiesz czego ci trzeba? Słuchaj! Tobie trzeba zajebiście pracowitej i zajebiście naiwnej, dupy. Takiej co silnie wierzy w zmianę takiego typa jak ty. Matka Niemka w wersji SS, z IQ poniżej sześćdziesięciu, która poświęci swoje marne życie dla takiego gościa jak ty bez chwili zastanowienia! Zwolenniczka ideologi- Ordnung muss sein! Taka zrobi tu porządek i zajmie się tobą "jak należy". I tu najlepsza wiadomość, tak się składa że moją kuzynkę z Kołbaskowa ciągnie do Warszawy ale nie ma się gdzie zatrzymać. Wiesz jak jest u mnie, odpada. Ale u ciebie, idealny układ. Ona, blondyna, nieco duża ale wygląda jak kobieta, robotna jak wół, może po robocie nawet z tobą serię na ławeczce trzaśnie i... ma zaklepaną robotę w rzeźni na Pradze! Jak będziesz grzeczny to i na piwko ci odpali!  Mówię ci, bierz nie pytaj Adaś. To twoja wielka szansa na inne, nowe, lepsze życie.

Właśnie w tej chwili wdychałem głęboko powietrze by móc się odnieść do pomysłu Barry-ego ale drzwi otworzył Krzysiu Vanderlei i rzucił twarde: Siemano! Wszyscy wlepiliśmy w niego wzrok. Krzysiu stanął w drzwiach w lekkim rozkroku, wyprostowany wyglądał jak betonowy posąg Achillesa w pobłyskującym czarnym fleku, przetartych sztanach i adidasach. Jak zwykle wyglądał kurewsko groźnie, mój żołnierz, jest wielki choć głową sięga do klamki, dziwne, nie? Spojrzał na nas, omiótł wzrokiem pokój i rzekł: Kurwa Adaś, u ciebie to jest zajebiście, brakuje tylko worka bokserskiego.

Musiałem coś powiedzieć w tym momencie. I powiedziałem to co każdy samodzielnie myślący dres powiedziałby w takiej sytuacji. No Panowie, wyjazd kurwa, ale już!!!

 
PS.
Tylu dzisiaj projektantów wnętrz ludzkich, inżynierów życia, akwizytorów, przedstawicieli, odkurzaczy i płynów czyszczących korę mózgową. Specjalistów od PR, przywódców, kierowników i proroko-architektów z gotowym planem zagospodarowania czasu moich dni ostatecznych. W świecie ram, trendów, prawa i porządku, nie łatwo jest dziś utrzymać "pierdolnik" na swoim terytorium i czerpać z własnych zasobów naturalnych. Ja, dres, by nie stać się dziełem sztuki współczesnej, przesiaduję na olimpie. Pije, palę, wącham, słucham, patrzę i dotykam mojego świata, mając wkoło ideowców i arcyhipokrytów zmieniających świat i ludzi, nie siebie samych. Do tego trzeba odwagi, determinacji i chęci, no a po co sobie tym dupę zawracać? Ale do nich jeszcze wrócę w przyszłości. By móc pierdolnąć na glebę i rozłożyć temat na łopatki, muszę najpierw okuć stopy w odpowiednio ciężkie buty. Niech sterydy będą z wami! Wojna!