niedziela, 20 listopada 2016

Kto gra grubo, wygrać musi



Czy potraficie sobie wyobrazić jak nisko musi upaść człowiek który liczy na to że jak rozbawi czytelnika w jakiś sposób to spłynie mu więcej niż minimalna krajowa na konto debetowe? No właśnie, to cały Dres i Dresa pomysły na dochodowy biznes. Nieźle nie? Przyznacie że ma się kurwa tą żyłkę do biznesu. 

Ja już tak, od najmłodszych lat miałem styczność z biznesem. Zaczynałem od handlu. I tak jak mój dziadek zaczynał od handlu zwierzyną. Handlował końmi, świniami, kurami wszystkim co się dało z pola uprowadzić. Tak ja postanowiłem kultywować rodzinne tradycje z ambicją przejęcia biznesu w przyszłości. Nie ma co, facet był dla mnie autorytetem, miał Żuka! Musiał znać się na interesach,nie?! 

Matka kupiła mi żółwia, błąkał się po mieszkaniu już ze dwa lata i pożytku z niego żadnego dlatego z automatu to on był moim pierwszym żywcem i pamiętam jak dziś, siedziałem ze wspólnikiem i szacowaliśmy jego wartość. Grzesiu jak zwykle ślipka wpatrzone we mnie zdawały się mówić. Po co? Dlaczego? Chyba się zesrałem. A ja siedziałem z kartką papieru, kredką bambino i wyceniałem. 4 nogi... cztery gumy turbo, głowa, lizak, zupa, dwa lody, skorupa po zupie... o kurwa grubo! Popielniczka i egzotyczny element dekoracyjny jednocześnie. No, no, przynajmniej cena paczki Maxwellów. Zsumowałem i pokazałem kartkę Grzesiowi, jego oczka się delikatnie zaszkliły... aha...rozumiem, stosunek podaży do popytu, wystrzeliłem z ceną pod sufit. Wiedziałem że kiedy uzyskam tęp spojrzenie Grzesia na twarzy, to cena będzie właściwa. Ok, zredukuję koszty.Żółw nie będzie pakowany, nie wystawiam faktury VAT, zawężam ofertę do promienia 1km od domu by zaoszczędzić na transporcie, żółwia dostarczam osobiście, dobra! Znowu nabazgroliłem na kartce nową cenę i niepewnie obracam ją w stronę facjaty Grzesia. Oho, powieka ani drgnęła, wyraz twarzy
"Po co, dlaczego, chema, hemoglobina" i jest! 
Ustaliliśmy nareszcie. Żółwia sprzedamy za 4,50zł! 

Na migi dogadałem się ze wspólnikiem że jutro dobijemy transakcji z którymś sąsiadem a tym czasem... dobranocka zaraz, Grzesiu zawijaj się sam po ciemaku do domu. Idę niebawem spać, czekają mnie jutro ciężkie negocjacje biznesowe. Myślisz że się nikt nie będzie targował z nowicjuszami!? Muszę nagromadzić sił, widzę cię rano wierny Grzesiu. Nie zapomnij zabrać pieniędzy od rodziców gdyby negocjacje nie ułożyły się po naszej myśli! Grześ poleciał na chatę

Nazajutrz, słonko piękne, wypoczęty i naładowany, wytarłem ślinę z policzka i ubrałem najbardziej świąteczkowe ciuchy jakie miałem. Musiałem przecież budzić zaufanie potencjalnego klienta, gość musiał wiedzieć od pierwszego momentu że ma do czynienia z profesjonalistą. Kosiula zapięta na ostatni guzik nieco utrudniała przełykanie ale za to błysk tej koreańskiej satyny był tego wart. Brązowe sztruksy, które na kolanach miały fakturę leginsów też były przednie. Kronosy, czyli takie gumowe korki piłkarskie do chodzenia po ulicy doskonale komponowały się z resztą kreacji. Brakowało jedynie jakiejś wyjściowej kapotki. Stary miał tylko katany dżinsowe a to się nie godzi poważnemu handlowcowi. Postawiłem na płaszcz matki i to był strzał w dziesiątkę. Szargał się nieco po ziemi ale kurwa... ludzie, był biały i wyglądałem w nim i budziłem zaufanie jak doktor Religa. Byłem gotowy, pozostało oczekiwanie na Grzesia i namierzenie mojego żywca.

Chyba coś przeczuwał jebaniutki bo patrzę... sałata nie ruszona, żadnych ekstrementów a i turtlesa nie ma! Zbiegł czy co?! Od przeznaczenia nie uciekniesz chuju jeden! Tak to już jest w życiu. Sprytniejsze jednostki wzbogacają się kosztem tych bezbronnych, akurat ty jesteś żółwiem i nie spierdolisz mi dostatniego życia i zakupów w osiedlowym bo ty se pomyślałeś że to może zły pomysł. Znajdę cię! I zarobię choćbyś się kurwa w lamparta zamienił.

Ja już porządnie nakręcony szukam swojego stanu magazynowego a wtedy w drzwiach stanął Grzesiu. W ręku reklamówka, taka na dezodorant old spice - może nawet przymała na 
to. Ja patrzę a niżej wystaję mały puchaty ogonek i coś wierzga jakby jeszcze żyło. Kurwa! Grzesiu przytargał jakiegoś małego kota! Ten to się jednak mocno angażuje jako mój asystent, wspólnik, członek zarządu. Warto mieć takiego u swojego boku w sytuacjach kryzysowych. Ma chłopaczyna wyczucie. Żółw znikł ale Grzesiu naruchał kota. Będzie dobrze!

Szkoda tracić czasu, lecim na front bo kot do południa może w prezentowym opakowaniu nie wytrzymać a nie chcielibyśmy być postrzegani w przyszłości jak przedstawiciele providenta. Że tu, niby wszystko ok, będziesz Pan zadowolony a później jeb! Okazuję się że to puszka pandory i że kot też puszka pandory. My chcieliśmy od samego początku budować silną markę do której klienci będą mieli zaufanie dlatego postanowiliśmy nie ryzykować a zagrać w otwarte karty puki puchacz jeszcze żyw.

Idziemy, kilka ulic dalej. Mijamy ulicę Muru Getta Warszawskiego, która jest granicą na mapie lokalnej społeczności. Muru co prawda nie ma ale my wiemy gdzie jest nasza strona a gdzie jest ich. Wchodzimy na ulicę Profitu, nie nazywała się tak, nazywała się jakoś inaczej ale chaty które tam stały sugerowały że to nasz klient docelowy. Nie tam żaden Kowalski który psu czy tam kotu po sobie michę zostawia. My do takich poszliśmy... po których to ich żywiec mógłby nam po sobie michę zostawić. Nas ciągnęło do pieniędzy a po domofonach z zamontowanymi kamerami wiedzieliśmy że to dużo pieniędzy kosztuje. A takich co se kamery w domofony montują będzie stać na fanaberie w postaci tak jakby rasowego kota. Od razu zamigowałem Grzesiowi że rasowy i że jakby ktoś, coś pytał to Grześ ma utrzymać standardowy wyraz twarzy...Ten który natychmiast informuje podprogowo pytającego że w tej małej głowie nie rodzą się żadne odpowiedzi. Ustaliłem że to...to jest to kot rasy Labrador syberyjski!

Po ogonie zauważyłem że produkt sam się nie obroni, musi mieć dobry PR dlatego miałem już gotowy folder w głowie ażeby wartość żywca podnieść na potrzebę szybkiego zysku.
A zatem szliśmy dumnie, ja przodem, Grześ za mną popylał krótkimi nóżkami z kotem w siatce. Wyglądałem pewnie trochę jak Starszy Jehowy z nowicjuszem na ramieniu. Ja, profesjonalista i uczeń który będzie miał zaszczyt przyglądać się ekspertowi perswazji przy pracy. Z niedaleka dochodziły mnie dźwięki kosiarki i już wiedziałem że to moje pierwsze podejście. 

Widzę przez żywopłot starszego Pana który wywija w różne strony kosiarką. Najpierw oceniłem czy nie ogrodnik bo jak tak, to nie ma co ze służbą rozmawiać o poważnych sprawach. Ale po chwili jakaś starsza Pani w drzwiach krzyknęła że kawa gotowa i już dostałem sygnał że o! Jest! Właściciel. Dobrze że babka poszła bo ja z facetami to się lepiej dogaduję. Ta to pewnie zaraz by pół godziny rozprawiała jaki to piękny kotek, i że taki mały, puszysty i jeszcze żywy. I zaraz by darmo chciała a z facetami inaczej, konkretnie, ubijamy biznes i pewna powaga musi zostać zachowana.Podchodzę do furtki i wołam: Proszę Pana! Proszę Paaanaaa!!! Nic nie słyszał przez tą kosiarkę, więc wołam głośniej, Proooszę Pana!!! Głuchy jak pień. Grześ stoi i pewnie próbuje liczyć oddechy a ja już zapieniony z całych sił: Słyszysz mnie kurwaaaa!!! I nagle kosiarka zgasła a nasze spojrzenia się spotkały. Trochę mnie wryło bo mógł usłyszeć jak rzuciłem mięsem i chwilę się zastanawiałem co odczuwa klient który najpierw usłyszał spierdalaj a dopiero potem dzień dobry. Dobra gram va-bank. Dzień dobry! Panie, interes mamy!

Gość spojrzał za siebie jakby szukał tam ukrytej kamery. Ponawiam, Panie, podejdź no Pan, interes mamy! Facet osłupiał ale zrozumiał komendę jak owczarek niemiecki i  powoli zaczął iść w naszą stronę. Rzuciłem do Grzesia żeby potrząchał trochę reklamówką żeby kot zaczął się ruszać bo właśnie teraz ma szansę na nowe, lepsze życie. Na jego miejscu wyskoczyłbym z reklamówki i zaczął żonglować albo kurwa szczekać w rytmie Scatmana. Starszy Pan podszedł, spojrzał na nas i dostrzegł dwóch 7 latków z kotem w reklamówce. Zdenerwował mnie przyznam jak zaczął się z nas napierdalać tak że mu mało rozrusznik nie stanął ale nie mogłem stracić klienta, kot mógł długo nie wytrzymać podróży w naszym dwuosobowym taborze. Byłem nastawiony na cel, na zysk, na sukces. 

Panie! Kota mamy do sprzedania, piękny kot, mały kot, Grzesiu pokaż!. Grzesiu złapał za ogon i szybkim ruchem wyciągnął kota z reklamówki po Old Spisie. Kot tak łapczywie się rzucił na powietrze że zaczął wydawać z siebie dziwne charczenie. Kurwa, popsuł się coś. Wydałem polecenie, Grzesiu, napraw kotka. Facet mało furtki z zawiasów nie wyrwał. Chłopcy! Nie trzeba, daj, daj ja go obejrzę i wyrwał kota z małej rączki Grzesia.Wiedziałem że moja taktyka zadziała, przecież koleś widział też Grzesia a wystarczyło jedno szybkie spojrzenie żeby zrozumieć że to dziecko ma jedną komórkę a ta słabo analizuje! Już Grześ by go ożywił, kot wydobyłby z siebie taki falset że wszystkie ptaszydła na Mazowszu spierdoliły by na biegun północny. 

Ile chcecie za tego kota? No! Zaczynasz gadać chłopie sobie pomyślałem. Nooo za takiego ładnego rasowego kota to cztery lody musimy mieć, i gumy turbo, też cztery! Gość się odwrócił i z moim żywcem poleciał do domu. Czekaliśmy w bezruchu i milczeniu. Po chwili szedł już w naszą stronę, bez kota. Za to w ręku miał 5 tysięcy złotych. Gdy dojrzałem piniążek to włączyło się takie slow-motion a świat zwolnił do 0,5 na godzinę chyba. Udało się, teraz trzeba brać kasę i lecimy do spożywczaka. Gość podszedł i powiedział: Własnym oczom nie wierzę, macie dzieciaki, pięć tysięcy, proszę. Wziąłem kasę i chcąc finalnie i po męsku dobić targu wysunąłem dłoń by mógł ją uścisnąć i tym samym postawić kropkę nad i naszej transakcji. Złapał moją dłoń kciukiem i palcem wskazującym szepcząc pod nosem coś w stylu: nie wieżę...

No Grzesiu! Idziemy, za mną. I w tamtym właśnie momencie dotarło do mnie że będę handlarzem. Odwróciłem się i zawołałem; Panie!!! Ej Panie!!! Gdy już miałem pewność że mam sto procent jego uwagi powiedziałem: Panie! W przyszłym tygodniu będzie żółw! 

sobota, 12 listopada 2016

Za późno


Tak właśnie zakrada się lew w wysokiej trawie na swoją ofiarę. Tak ja, zakradałem się pod łóżko, mniej majestatyczny, nie tak zbudowany i może nawet nie tak zwinny ale w tej chwili tylko wygląd nas różnił. Moja grzywa jest krótsza, nie tak bujna i nie okala mojej głowy. Moja skóra, nie jest tak gładka i złota jak futro króla 
zwierząt ale ja mam za to bokserki kupione od Wietnamczyka, które też mają w sobie to coś, co sprawia że na twarzy pojawia się coś w rodzaju powiedzmy...kurewskiego zaskoczenia. 

To takie spojrzenie które ma człowiek który jest pierwszy raz na safari. No on widział na Discovery lwy na sawannie, gdzieś tam, kiedyś tam, coś tam, kurwa w zoo.  Ale ten WŁA-ŚCI WY wyraz twarzy ma się tylko wtedy kiedy przejedziesz już tym jeepkiem kilkadziesiąt kilometrów po wertepach, już coś tam po drodze 
widziałeś, już coś tam ten 40 stopniowy upał dał się we znaki i w którymś momencie jeepek staje i na własne oczy, z odległości kilku metrów zobaczysz TO, co znałeś tylko z zoo, z opowieści lub widziałeś na ekranie Unitry. Ten wyraz twarzy mówi jedno: O ja pierdole, to naprawdę istnieje.

Całą tą scenę widzę spod sufitu i kibicuję kolesiowi który usiłuję imitować zakradającego się lwa. Rozstawiam łapy i zastawiam drogę innym napierającym myślom z tyłu które drwią, że to raczej jakiś krab któremu w szczypczyk wkręciła się reklamówka z biedronki. Albo jakaś jaszczurka czy inne draństwo z zaburzoną motoryką. Mam to gdzieś, nie i chuj! Będę konsekwentny. Wyglądam jak lew! Może taki lew który przez całe swoje życie mieszkał w zoo i teraz pełza tak gramotnie dlatego że ma strzykawkę usypiającą w dupie ale ok. To taki lew którego co kilka dni bada lekarz czy oby w tej przymałej klatce nie podupada zbytnio na zdrowiu.Bo lekarz musi mieć pewność że będzie ryczeć jak należy w godzinach otwarcia zoo. Dlatego trzeba go usypiać co jakiś czas bo dzikie to jest i nie wiadomo co w łeb strzeli. Roman! Odpalaj, podwójną dawkę! I jeb! Badamy wydolność, przygotuj sterydy!. 

I może dlatego nie wygląda to tak kurwa hollywoodzko, bollywoodzko. Może dla wielu wyglądało by to  bardziej jak niskobudżetowa produkcja czeskiego fikołka klasy B pod tytułem: "Pozor, pozor, budu triskat" ale ja nie pękam, jestem wierny sobie, trzymam się lwa. Jestem już blisko, pod samym łóżkiem, nie na łóżku, tylko pod.Czuję już jedynie ciepły różowy zapach i widzę te smukłe, drobne kobiece kulasy. Posuwam się powoli wyżej, stopy, łydki, kolana, uda i nareszcie docieram do sedna sprawy, zaczynam rozumieć absolut i jakie miał plany. Składam swoje ręce sakralnie na biodrach. Delikatnie łapię za cienkie fragmenty bielizny i mam zamiar je zsuwać gdy nagle, Teddy Pendegrass zakrztusił się przy "Turn off the lights" albo ktoś go złapał za grzdyla i kurwa dusi. Przeczuwając że zaraz ktoś ostudzi moje wietnamskie bokserki gaśnicą namiętności panicznie usiłowałem przywoływać melodię myślami żeby nie zjebać takiego nastroju. I im bardziej myślałem Barry White, Teddy, Modern Talking, kurwa nie! Tylko nie Moder Talking, tylko nie Dieter Bohlen, tylko nie Jo MA HA, JO MA SOŁ! Rammy Shand, nic! Luther Vandross, nic! Noż ja pierdole, już słyszę chłopaków z House of pain i zaczyna się Jump Arround. Co tu się odpierdala?! Dobra, lecę dalej, jebać to, pomyślałem! Starałem się ignorować wszystko co mogłoby mnie oddalić od aktu wulgarnego cudzołóstwa. I szło mi zajebiście do momentu gdy poczułem że jakaś nieludzka moc chwyciła mnie za pas i kurwa ciągnie, ciągnie chyba z całych sił. Ja pier..., co jest?! Nie teraz!

Chwytam za biodra ile natura dała z nadzieją że zaraz przekręcę się na drugi bok i przejdę przez finałową scenę "Pozor, pozor, budu triskat" ale z taką siłą to chyba tylko Michael Jackson wciągał swoich ulubieńców pod pierzynkę, traciłem wiarę w swoje możliwości fizyczne. Podciągnąłem się z całych sił ale moje dłonie wylądowały już tylko na udach. Po atłasowej skórze ześliznę się w kila sekund musiałem działać szybko. Kurwa! Jestem lwem! z całych sił wbijam pazury w uda niedoszłej kochanki. 

Jej krzyk, nie... to był bardziej ryk. Albo jedno i drugie naraz. To taka hybryda, połączenie dwóch dźwięków. Ten pierwszy to krzyk dziewczynki chorej na arachnofobie która nagle zauważa w lustrze że krzyżak wielkości jej pięści wprowadza się w kołtun. A drugi, ciężko opisać...Ale myślę że da się go uzyskać polewając kobietę gorącym olejem w ostatniej fazie porodu.   


I stało się...Stało się dokładnie to co się dzieje w momencie gdy kot zacznie sobie mościć miejsce do spania na twoich jajach. Choćbyś miał zdechnąć nic nie powstrzymasz odruchu ciosu prosto-zamacho-sierpo-niekontrolowanego, oburęcznego, z możliwie największą siłą. Nie da się nic zrobić. Małe pazurki wbijające się w mosznę uwalniają mechanizm który zmienia niebo w sto piekieł. Jedyne co pozostaje po ciepłu namiętności to dziury w dresie po pazurach wystrzelonego w powietrze kota i godzinna pamięć o kochance ze snu. Matrix wygrał i z jękiem okaleczonej piękności w tle, bez litości, wypierdolił mnie przez tylne drzwi na mokry chodnik codzienności. Obolały podnoszę łeb z kałuży i patrzę w tył wycedzając przez zęby: Tfu! Jeszcze tu wrócę!" Przecieram mankietem piach z ust, podnoszę wzrok i wszystko co się działo przed chwilą jest już historią dla gimbusów, przestaje mieć znaczenie. Świat powitał mnie jak zwykle. Leje w pysk z liścia i pokazuje czas.. i już wiem że znowu, wszystko ...za późno.  

7:32 to godzina która zamienia rozłożoną Mariolkę w boks startowy. Różnica jest taka że bramki są już od dawna otwarte, wszystkie konie, woły, wały, jelenie czy co tak kurwa jeszcze biegnie, osiągają już najwyższą prędkość a ja, jak zwykle, za późno. Dżokej który mógłby czasem wbić się na moje plecy i pokazać gdzie mamy wspólnie 
zapierdalać już dawno temu olał sprawę i oddał się swojej drugiej pasji, pije, pali i bawi się świetnie opowiadając zmyślone historie przypadkowym słuchaczom. 

Mówi: Wiele razy już mieliśmy stać na podium tylko mój rumak ma strasznie chujowe poczucie czasu i startuje dopiero jak mu strzelisz w dupę. Wtedy dociera do niego dźwięk wystrzału sygnalizujący start. A jak wiadomo, z kulą w dupie nawet Usain Bolt na podium nie stanie. Dlatego jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś, kiedyś, 
później. Wygramy na pewno i na pewno za późno. Ale jak ostatnio, tak i dziś zsiadłem z grzbietu i chcę się nafikać, nim skończę mój rumak dokuśtyka do mety dzisiejszego wyścigu.

I on tak sobie opowiada a ja usiłuję zrozumieć jak to się mogło powtórzyć. Jak mogłem zaspać, kurwa znowu, za późno!

"Za późno" to moja nauczycielka matematyki dla której ja zawsze byłem dzieleniem przez zero a ona dla mnie interpunkcją. Wzajemnie mieliśmy tak rozkosznie na siebie wyjebane przez cały okres dorastania. Ona zapewne ma nadal na mnie wyjebane. A może tak jak ona w moim, tak ja się wyryłem w kamieniu jej pamięci i może nawet daje co tydzień za mnie księdzu na tacę. Płaci za nadzieję że jestem wynikiem z jej równania. Dopiero długo później, o kilkadziesiąt złociszy za późno, zrozumiałem że tej siwej jaszczurce z kijem w dupie udało się coś w co ona wierzy jak w dzban złota na końcu tęczy.Udało jej się przerzucić przez mur dozgonnej nienawiści do liczb podstawową umiejętność dodawania i odejmowania. I dzisiaj jak opylam piątkę zielonego to wiem jak liczyć żeby dać 3,5 a wziąć za pięć. Wtedy jakoś astralnie ślę do niej szczere i ciepłe: A niech ci ziemia lekką będzie stara bryndzo". 
Dziś już pewnie za późno by móc powiedzieć jej to w lico. 
Wszystko w tym moim życiu jest kurwa za późno.

 "Za późno" to dla mnie nowotwór. To rak z przerzutami który przez całe moje dotychczasowe dresiarskie życie atakuje jakąś część organizmu i zawsze kończy się amputacją która pozostawia blizny. Jak nie jelito, to płuco, jak nie kawałek mózgu, w moim przypadku większy kawałek mózgu to noga. Zdiagnozowane za późno.Wycięte, chwila spokoju, kolejna blizna i znowu. Podobno każdy z nas się rodzi z rakiem i chyba jestem gotów w to uwierzyć ale ja nie doktor nauk, ja jestem dresem. Ja tam mogę rozróżnić ortalion od sztruksu. W tekstyliach trochę siedzę to trochę wiem. Wiem też ze zmienną pewnością że moje "za późno" i pozostawione po nim blizny aż tak bardzo mnie nie szpecą. Przypominają mi o czymś co było, dobrze jest czasem na nie spojrzeć i przypomnieć sobie czego są wynikiem. Zaniedbania? Głupoty? Próżności? Zamyślenia? Dobrze jest móc sobie na część pytań odpowiedzieć. Ale żeby w ogóle postawić pytanie musi być "za późno" w moim przypadku. Mój ziemski bolid po którejś już wiośnie zaczął zapierdalać z zawrotną prędkością. I w sumie kiedyś, jak jeszcze śmigałem Bejcą od Niemca, dziadka, pierwszego niepalącego właściciela, bezwypadkową, serwisowaną w ASO, 15 letnią ale z niekręconym przebiegiem 27 tys.km to nie był to taki duży problem, taki całkiem znośny był, jechałem szybko, nie powiem, trudno było dostrzec wszystko klarownie co tam dres po drodze mijał, ale droga była prosta to co tam, niech zapierdala, tak było. Teraz sprawa się trochę komplikuje, bo tak jak te kilka łuków i długich zakrętów zrobiłem Bejcą z paczką osiemdziesiąt na budziku, już delikatnie lecąc po zielonym, białym i czerwonym, tak teraz mając ponad trzy paczki nową furmaną, szykują się szykany a ja mam trochę zjebane hamulce. W sumie te hamulce to też zagadkowa sprawa. Pogoda, nawierzchnia, siła nacisku, szybkość reakcji. Tyle czynników może zadecydować czy zadziałają odpowiednia do sytuacji. Zobaczymy co będzie, ja tam mam tylko nadzieję że choć raz kurwa nie wcisnę za późno.

Teraz se przypomniałem. Raz tak miałem prowadząc że się zamyśliłem, chuj wie o czym ja wtedy myślałem, wiem że wtedy to żółte Seicento było ze sportową końcówką na wydechu. To o czym wtedy myślałem, depcząc cieniasa musiało być bardzo ważne. A już na pewno ważniejsze od płyty podłogowej czerwonej Toyoty Yaris którą zdołałem na tyle przestawić że mój silnik postanowił o tym poinformować moje kolana. Hamulec wcisnąłem za późno. Po tym psikusie, kilka lat później, to już każda toyota do dla mnie Yaris. I jak widzę ten znaczek hańby, wstydu i złamanego ego to dziś już mam łapę na rękawie na widok tego motoryzacyjnego pawiana. Co nie znaczy że jestem już kurwa bezpieczny. To tylko Toyota a jest przecież jeszcze z tysiąc innych marek których płyt podłogowych jeszcze nie przetestowałem i teraz zapierdalam cztery razy szybciej, grubo, co?! 

Wszystko "za późno"! Za późno przyszła myśl, za późno zrozumiałem te wcześniej podjęte decyzje. Za późno, ty jebańcu, wkurwiasz mnie że stałeś się kluczem którym odkręcam przebite koło w napierdalającym listopadowym deszczu, Tak, wkurwiasz mnie ale dobrze że jesteś zardzewiały draniu w bagażniku. Bo mimo że moknę i pizga, zaraz dzięki tobie przykręcę koło i pojadę dalej. Ty! Przez ciebie to ja muszę zawsze najpierw coś porządnie zjebać by móc później to zrozumieć i naprawić. Ale jedno muszę przyznać Za późno, nigdy żeś nie przylazł za późno. Zazwyczaj, właściwie, a może nawet zaryzykuję w samą porę. No dobra kurwa, na ostatnią chwilę. Ale o dziwo ty chujku Za późno, jeszcze do tej pory, nie przylazłeś za późno. 

Z tym "za późno" to trochę jak ze strachem. Strach odbierany jako słabość, tym strachem się gardzi. I strach jako siła, nazywany chyba inaczej rozsądkiem, i ten się chyba chwali. I tak to pierwsze "za późno", którym się gardzi bo dlaczego wcześniej nie pomyślałeś durniu? I to drugie "Za późno" które rodzi pytanie Dlaczego? i to się chwali jeśli zdecydujesz się na poszukiwanie odpowiedzi.Jest jakaś siła która spaja te dwie, przeciwstawne siły ale kurwa to nie na moją głowę. Mi łysy łeb mówi że "Za późno" zmusza do myślenia i tak jak strach ostrzega nas przed zagrożeniem i dudni w bani by jednak nie skakać z wieżowca bo beton to nie materac, tak "za późno" często jednak całkiem w porę wysyła wiadomość: no ale teraz to się kurwa zastanów! 

Po kilku straconych okazjach, po kilku straconych przyjaźniach, miłościach, i kilkunastu tysiącach straconych złociszach dociera że suma z tego równania "za późno" jest dodatnia w moim wypadku. Suma znalezionych odpowiedzi na "za późno" to suma pasków na moim dresie. Albo jest Adidas albo jest Sadidos, zależy czy to rozczytasz poprawnie. "Za późno" to kawał który wywołuje kwaśny uśmiech na mojej twarzy. Dokładnie w chwili kiedy płenta dochodzi do szczęki. Dociera wtedy do pustej głowy że kawał był o mnie a mi zdecydowanie brakuje dystansu do szelestów. I trzeba zacząć się zastanawiać bo znowu stoję przed lustrem a "Za późno" napierdala się za moimi plecami.