niedziela, 20 listopada 2016

Kto gra grubo, wygrać musi



Czy potraficie sobie wyobrazić jak nisko musi upaść człowiek który liczy na to że jak rozbawi czytelnika w jakiś sposób to spłynie mu więcej niż minimalna krajowa na konto debetowe? No właśnie, to cały Dres i Dresa pomysły na dochodowy biznes. Nieźle nie? Przyznacie że ma się kurwa tą żyłkę do biznesu. 

Ja już tak, od najmłodszych lat miałem styczność z biznesem. Zaczynałem od handlu. I tak jak mój dziadek zaczynał od handlu zwierzyną. Handlował końmi, świniami, kurami wszystkim co się dało z pola uprowadzić. Tak ja postanowiłem kultywować rodzinne tradycje z ambicją przejęcia biznesu w przyszłości. Nie ma co, facet był dla mnie autorytetem, miał Żuka! Musiał znać się na interesach,nie?! 

Matka kupiła mi żółwia, błąkał się po mieszkaniu już ze dwa lata i pożytku z niego żadnego dlatego z automatu to on był moim pierwszym żywcem i pamiętam jak dziś, siedziałem ze wspólnikiem i szacowaliśmy jego wartość. Grzesiu jak zwykle ślipka wpatrzone we mnie zdawały się mówić. Po co? Dlaczego? Chyba się zesrałem. A ja siedziałem z kartką papieru, kredką bambino i wyceniałem. 4 nogi... cztery gumy turbo, głowa, lizak, zupa, dwa lody, skorupa po zupie... o kurwa grubo! Popielniczka i egzotyczny element dekoracyjny jednocześnie. No, no, przynajmniej cena paczki Maxwellów. Zsumowałem i pokazałem kartkę Grzesiowi, jego oczka się delikatnie zaszkliły... aha...rozumiem, stosunek podaży do popytu, wystrzeliłem z ceną pod sufit. Wiedziałem że kiedy uzyskam tęp spojrzenie Grzesia na twarzy, to cena będzie właściwa. Ok, zredukuję koszty.Żółw nie będzie pakowany, nie wystawiam faktury VAT, zawężam ofertę do promienia 1km od domu by zaoszczędzić na transporcie, żółwia dostarczam osobiście, dobra! Znowu nabazgroliłem na kartce nową cenę i niepewnie obracam ją w stronę facjaty Grzesia. Oho, powieka ani drgnęła, wyraz twarzy
"Po co, dlaczego, chema, hemoglobina" i jest! 
Ustaliliśmy nareszcie. Żółwia sprzedamy za 4,50zł! 

Na migi dogadałem się ze wspólnikiem że jutro dobijemy transakcji z którymś sąsiadem a tym czasem... dobranocka zaraz, Grzesiu zawijaj się sam po ciemaku do domu. Idę niebawem spać, czekają mnie jutro ciężkie negocjacje biznesowe. Myślisz że się nikt nie będzie targował z nowicjuszami!? Muszę nagromadzić sił, widzę cię rano wierny Grzesiu. Nie zapomnij zabrać pieniędzy od rodziców gdyby negocjacje nie ułożyły się po naszej myśli! Grześ poleciał na chatę

Nazajutrz, słonko piękne, wypoczęty i naładowany, wytarłem ślinę z policzka i ubrałem najbardziej świąteczkowe ciuchy jakie miałem. Musiałem przecież budzić zaufanie potencjalnego klienta, gość musiał wiedzieć od pierwszego momentu że ma do czynienia z profesjonalistą. Kosiula zapięta na ostatni guzik nieco utrudniała przełykanie ale za to błysk tej koreańskiej satyny był tego wart. Brązowe sztruksy, które na kolanach miały fakturę leginsów też były przednie. Kronosy, czyli takie gumowe korki piłkarskie do chodzenia po ulicy doskonale komponowały się z resztą kreacji. Brakowało jedynie jakiejś wyjściowej kapotki. Stary miał tylko katany dżinsowe a to się nie godzi poważnemu handlowcowi. Postawiłem na płaszcz matki i to był strzał w dziesiątkę. Szargał się nieco po ziemi ale kurwa... ludzie, był biały i wyglądałem w nim i budziłem zaufanie jak doktor Religa. Byłem gotowy, pozostało oczekiwanie na Grzesia i namierzenie mojego żywca.

Chyba coś przeczuwał jebaniutki bo patrzę... sałata nie ruszona, żadnych ekstrementów a i turtlesa nie ma! Zbiegł czy co?! Od przeznaczenia nie uciekniesz chuju jeden! Tak to już jest w życiu. Sprytniejsze jednostki wzbogacają się kosztem tych bezbronnych, akurat ty jesteś żółwiem i nie spierdolisz mi dostatniego życia i zakupów w osiedlowym bo ty se pomyślałeś że to może zły pomysł. Znajdę cię! I zarobię choćbyś się kurwa w lamparta zamienił.

Ja już porządnie nakręcony szukam swojego stanu magazynowego a wtedy w drzwiach stanął Grzesiu. W ręku reklamówka, taka na dezodorant old spice - może nawet przymała na 
to. Ja patrzę a niżej wystaję mały puchaty ogonek i coś wierzga jakby jeszcze żyło. Kurwa! Grzesiu przytargał jakiegoś małego kota! Ten to się jednak mocno angażuje jako mój asystent, wspólnik, członek zarządu. Warto mieć takiego u swojego boku w sytuacjach kryzysowych. Ma chłopaczyna wyczucie. Żółw znikł ale Grzesiu naruchał kota. Będzie dobrze!

Szkoda tracić czasu, lecim na front bo kot do południa może w prezentowym opakowaniu nie wytrzymać a nie chcielibyśmy być postrzegani w przyszłości jak przedstawiciele providenta. Że tu, niby wszystko ok, będziesz Pan zadowolony a później jeb! Okazuję się że to puszka pandory i że kot też puszka pandory. My chcieliśmy od samego początku budować silną markę do której klienci będą mieli zaufanie dlatego postanowiliśmy nie ryzykować a zagrać w otwarte karty puki puchacz jeszcze żyw.

Idziemy, kilka ulic dalej. Mijamy ulicę Muru Getta Warszawskiego, która jest granicą na mapie lokalnej społeczności. Muru co prawda nie ma ale my wiemy gdzie jest nasza strona a gdzie jest ich. Wchodzimy na ulicę Profitu, nie nazywała się tak, nazywała się jakoś inaczej ale chaty które tam stały sugerowały że to nasz klient docelowy. Nie tam żaden Kowalski który psu czy tam kotu po sobie michę zostawia. My do takich poszliśmy... po których to ich żywiec mógłby nam po sobie michę zostawić. Nas ciągnęło do pieniędzy a po domofonach z zamontowanymi kamerami wiedzieliśmy że to dużo pieniędzy kosztuje. A takich co se kamery w domofony montują będzie stać na fanaberie w postaci tak jakby rasowego kota. Od razu zamigowałem Grzesiowi że rasowy i że jakby ktoś, coś pytał to Grześ ma utrzymać standardowy wyraz twarzy...Ten który natychmiast informuje podprogowo pytającego że w tej małej głowie nie rodzą się żadne odpowiedzi. Ustaliłem że to...to jest to kot rasy Labrador syberyjski!

Po ogonie zauważyłem że produkt sam się nie obroni, musi mieć dobry PR dlatego miałem już gotowy folder w głowie ażeby wartość żywca podnieść na potrzebę szybkiego zysku.
A zatem szliśmy dumnie, ja przodem, Grześ za mną popylał krótkimi nóżkami z kotem w siatce. Wyglądałem pewnie trochę jak Starszy Jehowy z nowicjuszem na ramieniu. Ja, profesjonalista i uczeń który będzie miał zaszczyt przyglądać się ekspertowi perswazji przy pracy. Z niedaleka dochodziły mnie dźwięki kosiarki i już wiedziałem że to moje pierwsze podejście. 

Widzę przez żywopłot starszego Pana który wywija w różne strony kosiarką. Najpierw oceniłem czy nie ogrodnik bo jak tak, to nie ma co ze służbą rozmawiać o poważnych sprawach. Ale po chwili jakaś starsza Pani w drzwiach krzyknęła że kawa gotowa i już dostałem sygnał że o! Jest! Właściciel. Dobrze że babka poszła bo ja z facetami to się lepiej dogaduję. Ta to pewnie zaraz by pół godziny rozprawiała jaki to piękny kotek, i że taki mały, puszysty i jeszcze żywy. I zaraz by darmo chciała a z facetami inaczej, konkretnie, ubijamy biznes i pewna powaga musi zostać zachowana.Podchodzę do furtki i wołam: Proszę Pana! Proszę Paaanaaa!!! Nic nie słyszał przez tą kosiarkę, więc wołam głośniej, Proooszę Pana!!! Głuchy jak pień. Grześ stoi i pewnie próbuje liczyć oddechy a ja już zapieniony z całych sił: Słyszysz mnie kurwaaaa!!! I nagle kosiarka zgasła a nasze spojrzenia się spotkały. Trochę mnie wryło bo mógł usłyszeć jak rzuciłem mięsem i chwilę się zastanawiałem co odczuwa klient który najpierw usłyszał spierdalaj a dopiero potem dzień dobry. Dobra gram va-bank. Dzień dobry! Panie, interes mamy!

Gość spojrzał za siebie jakby szukał tam ukrytej kamery. Ponawiam, Panie, podejdź no Pan, interes mamy! Facet osłupiał ale zrozumiał komendę jak owczarek niemiecki i  powoli zaczął iść w naszą stronę. Rzuciłem do Grzesia żeby potrząchał trochę reklamówką żeby kot zaczął się ruszać bo właśnie teraz ma szansę na nowe, lepsze życie. Na jego miejscu wyskoczyłbym z reklamówki i zaczął żonglować albo kurwa szczekać w rytmie Scatmana. Starszy Pan podszedł, spojrzał na nas i dostrzegł dwóch 7 latków z kotem w reklamówce. Zdenerwował mnie przyznam jak zaczął się z nas napierdalać tak że mu mało rozrusznik nie stanął ale nie mogłem stracić klienta, kot mógł długo nie wytrzymać podróży w naszym dwuosobowym taborze. Byłem nastawiony na cel, na zysk, na sukces. 

Panie! Kota mamy do sprzedania, piękny kot, mały kot, Grzesiu pokaż!. Grzesiu złapał za ogon i szybkim ruchem wyciągnął kota z reklamówki po Old Spisie. Kot tak łapczywie się rzucił na powietrze że zaczął wydawać z siebie dziwne charczenie. Kurwa, popsuł się coś. Wydałem polecenie, Grzesiu, napraw kotka. Facet mało furtki z zawiasów nie wyrwał. Chłopcy! Nie trzeba, daj, daj ja go obejrzę i wyrwał kota z małej rączki Grzesia.Wiedziałem że moja taktyka zadziała, przecież koleś widział też Grzesia a wystarczyło jedno szybkie spojrzenie żeby zrozumieć że to dziecko ma jedną komórkę a ta słabo analizuje! Już Grześ by go ożywił, kot wydobyłby z siebie taki falset że wszystkie ptaszydła na Mazowszu spierdoliły by na biegun północny. 

Ile chcecie za tego kota? No! Zaczynasz gadać chłopie sobie pomyślałem. Nooo za takiego ładnego rasowego kota to cztery lody musimy mieć, i gumy turbo, też cztery! Gość się odwrócił i z moim żywcem poleciał do domu. Czekaliśmy w bezruchu i milczeniu. Po chwili szedł już w naszą stronę, bez kota. Za to w ręku miał 5 tysięcy złotych. Gdy dojrzałem piniążek to włączyło się takie slow-motion a świat zwolnił do 0,5 na godzinę chyba. Udało się, teraz trzeba brać kasę i lecimy do spożywczaka. Gość podszedł i powiedział: Własnym oczom nie wierzę, macie dzieciaki, pięć tysięcy, proszę. Wziąłem kasę i chcąc finalnie i po męsku dobić targu wysunąłem dłoń by mógł ją uścisnąć i tym samym postawić kropkę nad i naszej transakcji. Złapał moją dłoń kciukiem i palcem wskazującym szepcząc pod nosem coś w stylu: nie wieżę...

No Grzesiu! Idziemy, za mną. I w tamtym właśnie momencie dotarło do mnie że będę handlarzem. Odwróciłem się i zawołałem; Panie!!! Ej Panie!!! Gdy już miałem pewność że mam sto procent jego uwagi powiedziałem: Panie! W przyszłym tygodniu będzie żółw! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz